piątek, 23 maja 2008

Jak nie mieć poczucia przegranej?...

...doprawdy - nie wiem.

Kastrujemy koty, by się nie rozmnażały. To wyścig z czasem. Niestety, wyścig zawsze przegrany. Nie zawsze to widać. Ale to kwestia szczęscia - akurat coś przeoczyliśmy...

Czasami tylko odczuwamy satysfakcję - kolejna kotka, która nie urodzi kolejnych dzieci i nie umrze z powodu ropomacicza. Kolejny kocur, który nie będzie od wiosny do jesieni chodził śmierdzący i wyliniały z powodu szalejących hormonów, który nie zginie (może) pod kołami samochodu, gnany zabójczym instynktem do kolejnej "pachnącej" kotki.
Ale tak naprawdę jest ciągle źle. Nie widzimy na codzień ogromu kociego nieszczęścia, które jest niestety spowodowane nadpopulacją. Jednak gdy zaczyna się dostrzegać koty i rozpoznawać ich problemy staje się jasne, że tej niedoli jest całe mnóstwo, wszędzie. Gdziekolwiek się nie znajdziemy.
Nie każdy człowiek musi być kociarzem. Nie każdy musi zajmować się bezdomnymi zwierzętami. Jednak nauczyliśmy się traktować cierpienie kotów - ich nadpopulację, ogromną bezdomność, śmierć, choroby - jako naturalny element pejzażu miejskiego. Coś jak korki na drogach. Ale korki przeszkadzają nam w codziennym życiu, więc pieklimy się i wygrażamy "górze", która jest odpowiedzialna za brak dróg, parkingów itp. Kota można skutecznie ominąć. Mozna nie zauważyć. Dla miłośników pozostaje wystawianie misek z mlekiem (sic!!) na podwórkach.

Wąska grupa ludzi zajmujących się sterylizacjami nie da rady. Nigdy nie zdążymy na czas.

Nie znaczy to, że bezsensowne są nasze działania. Są sensowne. Potrzebna jest jednak większa skala. I większa wrażliwość społeczna na zwierzęce problemy.


Nie zdążyłam wykastrować kotki. Urodziła wczoraj w nocy. Miałam jechać po nią dzisiaj. Są cztery kociaki. Co ja z nimi zrobię? W mojej łazience Wałeczki i Totka. W "kolejce"5 innych potrzebujących kociąt. Odpowiedź?...

Brak komentarzy: