środa, 25 lutego 2009

Andaluzja nie żyje :(

Dopiero teraz znalazłam w sobie dość siły by o tym napisać. Ta wiadomość wstrząsnęła mną, tak nagła, nieoczekiwana, niesprawiedliwa.

Jej Opiekunowie nie poddawali się, jednak wszystko stało się bardzo szybko. Sekcja zwłok wykazała toksemię i pęknięcie woreczka żółciowego. Nikt nie wie, co mogło być tego przyczyną. Weterynarze rozkładają bezradnie ręce. Czasami jesteśmy bezsilni, to boli...

Pamiętam ją, gdy była przerażonym brzydkim kaczątkiem, brudnym i chorym. Pamiętam, jak myłam ją w wiadrze, tak bardzo była brudna i zapchlona. Pamiętam, jak powoli, stopniowo stawała się pięknym łabędziem. Jak odzyskiwała siły i nabierała zaufania do ludzi. Jak przyjaźniła się z Mimblą. Jak porywała ścierki, które radośnie roznosiła po całym domu. Śliczna, puchata, zdrowa. Mam nadzieję, wierzę, że była szczęśliwa u mnie i u Mimw, która poświęciła jej mnóstwo czasu, sił, uczuć.

Andaluzja umarła w swoim domu, kochana, chciana, czyjaś. Nasze wysiłki nie poszły na marne. Jeśli tylko była szczęśliwa i swobodna, czego możemy być pewni, nasze działania były i są wartościowe.

Dziękuję Opiekunom, którzy znaleźli w sobie siłę i odwagę, by nas o tym poinformować - w końcu ostatnio pożegnali także swą wieloletnią towarzyszkę - starszą kotkę. I Mimw, która tak dzielnie opiekowała się Andzią, sprawiła, że kicia poczuła się dobrze w relacjach z ludźmi.


Będzie mi Ciebie brakowało, kociątko...