środa, 23 kwietnia 2008

Sesja zdjęciowa

Dzisiaj była profesjonalna sesja zdjęciowa mało profesjonalnym aparatem ;). Oto rezultaty:


Pętelka


Laima (Klementynka)



Anna Karenina miaaaau!



Guzik



Nuka
W przyszły poniedziałek kociątka kończą miesiąc! :)

sobota, 19 kwietnia 2008

4 dziewczynki i Guzik ;)

Długo nie pisałam...a tu tyle się dzieje!

5 maluchów, które dzielnie ciumkają swoją mamę, rośnie i miewa się coraz lepiej. Koci katar, który trapił zdrowie Mimbli niestety się na nie przeniósł. Zainterweniowalismy natychmiast, ale nie jestem pewna, czy nie będzie potrzebny antybiotyk. To niebezpieczna choroba dla kociąt: osłabia organizm, a w skrajnych przypadkach może prowadzić do utraty oczu. Nieleczone kocięta przestają czasem ssać z wyczerpania...
Na szczęście oprócz niepokojących "apsików" nie dzieje się nic alarmującego. Zalzawione z początku oczka wyglądają już zdrowo.
Maluchy na tyle podrosły i nabrały sił, że wyłażą już...a raczej wypełzają ze swej bezpiecznej kryjówki. Oczywiście bardzo szybko wracają do mamy. Łazienkowy świat jest jednak trochę straszny... Mam nadzieję, że nie odkryją szybko, jaki jest ciekawy. Wolałabym, żeby nikt nie próbował wleść np. pod bardzo interesującą wannę. Niby niemożliwe. Ale co też wałeczki jeszcze wymyślą?...

Maluchy mają już imiona! Poza jedną dziewczynką - teraz roboczo "Klementynką" - to imię już nosiła jedna z azylowych kotek. Nie powielamy imion - przecież każdy kot jest wyjątkowy, zarówno pod względem wyglądu jak i charakteru.

Zaczynamy więc prezentację :)


Guzik - jedyny przedstawiciel płci brzydkiej w tym stadku. Jak widać, niezwykle śliczny! :)



Pętelka - jego siostrzyczka. Najbardziej chyba nieśmiała. Ale za to pacanie malutką łapką po głowie któregoś z rodzeństwa wychodzi jej znakomicie... + rozczochrana, lekko długowłosa (baardzo nie chciała być fotografowana ;) )




Klementynka - największa i najbardziej podobna do Mamy - Mimbli. Ma trochę zadziorny charakterek :) + przedłużane futerko.



Anna Karenina - bezkonkurencyjna ślicznotka. Jest najmniejsza, ale...te oczy!...+ przedłużane futerko...



Nuka - Mała Czarna z białą krawatką i lekką sugestią prążków na futerku. Wśród rodzeństwa bardzo "bojowa", ale gdy biorę ją na kolana dostaje...kociokwiku ;) mięciutka kuleczka.



Zdjęcia są już trochę "przeterminowane" ;) ale niedługo postaram się zrobić nowe :D

niedziela, 13 kwietnia 2008

Maluszki rosną...

O i to jak!
Na dodatek "mają już" płeć...ehm, oczywiście chodzi o to, że już wiemy, z kim mamy do czynienia ;) większość płci pięknej. Można zarezerwować! Za jakiś miesiąc - półtora są "do odbioru" :D.

Sami zobaczcie...

Dziewczynka 1

Ta sama Dziewczynka z przedstawicielem rodzeństwa, płci-nie-wiem-jakiej:




Dziewczynka 2

Wcale nie chcę, żebyś mi robiła zdjęcia!


Inne będą sfotografowane w najbliższym czasie :D

Niestety wczoraj zauważyłam u nich koci katar. Nic nam nie pozostaje innego, jak przemywać i zakraplać oczka, coby się jakoweś nie przyplątały powikłania...
Przy okazji okazało się, że Kocia Mama, nosząca teraz dostojne imię Mimbla, jest oswojona...i szuka domu....
Maluchy czekają jeszcze na imiona...

sobota, 5 kwietnia 2008

Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu...

Na załączonym obrazku mogą państwo zobaczyć czarną plamę, usytuowaną w okolicach brzucha kotki, która jest - przy lepszej jakości zdjęcia - 5-dniowymi kociętami ;)


Kiedy patrzę na jej minę, czuję się jak paparazzi...

Wątpliwości, bezsilność, bezsenność...

Napięcie opadło, maluchy żyją, wszystko w porządku...

Ale na znanych mi podwórkach w Krakowie...

...trzy kotki w zaawansowanej ciąży...
...dwie, które jeszcze na to nie wyglądają, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że nie będą rodzić w tym roku...
...całe mnóstwo tych, które już urodziły...
...całe mnóstwo kocurów...
i masę zwykłego, bolesnego cierpienia.

Muszę w końcu wziąć klatkę-łapkę i pojechać na to podwórko. Tylko, że się boję...co tam zastanę. Naprawdę się boję.

Trudno zajmować się kastracją dzikich kotów, gdy właśnie zgarnęło się matkę z sześcioma oseskami z ulicy. Gdy pomyślę o tym, że w dowolnym miejscu w Krakowie dzieje się coś podobnego...tylko być może nikt nie przyjdzie i nie zabierze kotów do siebie...trudno się z tym pogodzić.

Tyle jest zwierzaków, które czekają na dom. Wszystkie na niego zasługują, nawet te najbrzydsze, najbardziej chore - a może te najbardziej. Czy koniecznie muszą rodzić się nowe?

To co powiem jest może truizmem, ale niestety truizmem aktualnym: w naszym katolickim kraju brakuje nie tylko chrześcijańskiego podejścia do życia i człowieka, ale i franciszkańskiej troski o zwierzęta, naszych Braci Mniejszych. To wielka hipokryzja, trudny do zmycia grzech.
Nie wszyscy musimy zajmować się zwierzętami i nie wszyscy musimy mieć je w domu. Ale przechodzić obojętnie wobec cierpienia, czy wręcz negować je - to jest okrutne.

Jeżeli wielu z nas podejmie choćby malutkie, pozornie nic nie znaczące działania - możemy wyraźnie poprawić sytuację żyjących w mieście bezpańskich zwierząt.

Na pocieszenie, po tym smutnym poście, kilka zdjęć mojej 13-letniej ślicznotki...może ktoś się zakocha?...czeka na dom od grudnia...


Xiężna Wszechmieszkania w swej łaskawości daje się głaskać:

Alkowa Jej Prążkowanej Dostojności



No i co? Czyż, mrr, nie jestem piękna?...

piątek, 4 kwietnia 2008

No to nie mam pralki.

Mam w łaziencie sześć kotów. Matkę i pięć urodzonych w poniedziałek maluchów. Było sześć. Jeden, nazwany przez Bartka Prosiaczkiem, nie żyje. Został przez matkę odrzucony. Nie miał żadnych szans.

Nie, nie jestem wariatką.

Zwyczajnie nie miałam innego wyjścia. Matka rodziła na trawniku, było 15 stopni. Ale w nocy mogłoby już być znacznie chłodniej. Kocie niemowlaki nie mają żadnej termoregulacji. Nie przeżyłyby. To niemożliwe, by kotka rodziła w takich warunkach. Coś złego musiało się stać. Jestem prawie pewna, że winni są ludzie. Choć raczej nie, nie mam racji. Winna jest ludzka bezmyślność. Niewiedza. Ktoś jeszcze może myśli na tym świecie, że zwierzęta nie mają duszy...


Teraz jest już znacznie lepiej. Po kilku dniach stresu mogę powiedzieć, że się rozluźniłam: Mama ładnie karmi i ogrzewa swoje maluchy. Pięć futrzanych serdelków urosło, wybłyszczało...teraz pozostaje nam tylko czekać, dokarmiać Mamuśkę, która pożera dosłownie wszystko, co dostanie.

Produkcja mleka jest inwestycją kosztowną.


I teraz uwaga: Pięć najsłodszych na świecie maluszków szuka domów. Dobrych i kochających domów. Takich, dla których nie będzie ważny kolor futerka, tylko ta niezwykła kocia dusza. Różnorodne, głębokie charaktery. Niezwykłe usposobienie.

Na marginesie tylko mogę dodać, że małe to krówki ;). Czarno-białe. Jeden zupełnie bez dodatków, całkiem czarny. Mają słodkie różowe poduszeczki. Nic, tylko się popłakać.

Bartek, który jest artystą eksperymentującym, postanowił nakręcić film w stylu "Snu" Andy'ego Warhola. Nie będę go tu zamieszczać, bo trzeba mieć specjalnie wysublimowany smak, żeby dostrzec w nim polot i artystyczny kunszt ;). Trwa czterdzieści minut i można w nim zobaczyć, jak kotka wychowuje kocięta. Mogę uchylić rąbka tajemnicy: głównie się nie rusza....:D

Żeby jednak zaspokoić Waszą ciekawość nakręciłam film zdecydowanie mniej ambitny: proszę uprzejmie, oto Ona i jej Pięć Serdelków (jeszcze przed ich przyjęciem):




No to nie mam pralki, przecież nie będę niepokoić mojego łazienkowego Uosobienia Macieżyństwa.
Za to mam wiaderko ;).

wtorek, 1 kwietnia 2008

Początek przygody.

Zaczęło się wczoraj...

Nie, nie, nie, zupełnie nie tak.

Zaczęło się w grudniu, kiedy to wraz z moją przyjaciółką Izą...to zabrzmi egzotycznie...łapałyśmy koty do kastracji na jednym z podwórek krakowskich.
Wszystko szło jak należy. Jak należy - czytaj - koty zupełnie nie dawały się złapać. A szczególnie jeden...a właściwie Jedna, która Szczególnie Nas Interesowała.
Nie znaczy to, że była wybitnie piękna. Trzeba byłoby być wtedy wielkim oryginałem, żeby uznać tą kocią starszą panią za piękną. Ale...miała tylko jedno oko...języczek smętnie zwisał z pyszczka...i...była w ciąży!
Trzynastoletnia, jak później się okazało, kotka w ciąży - w grudniu - to był dla nas potężny bodziec do działania. Postanowiłyśmy to ją w pierwszej kolejności złapać.
Być może ktoś pomyśli, że sterylizacja aborcyjna to coś okropnego...jednak radzę w razie takich myśli wyobrazić sobie, czym jest ciąża dla na wpół ślepej, bezzębnej i chorej 60-letniej kobiety...która na dodatek jest bezdomna.
O perypetiach związanych z łapaniem Xeny - bo tak nazywa się teraz kotka - nie będę tu pisać. Nerwy, nerwy i jeszcze raz nerwy. Dość będzie powiedzieć, że postanowiłyśmy jej nie wypuszczać z powrotem na podwórko, jak zwykle się robi po sterylizacji. Została tymczasowo u mnie. Należy jej się emerytura.
Xena jest pod opieką azylu Cichy Kąt (www.azyl.org) i ciągle czeka na dom.
W międzyczasie wypiękniała, przytyła w granicach kociej przyzwoitości. Jest, jak się okazało, oswojona. Nie wskakuje co prawda na kolana, ale cudownie mruczy przy głaskaniu, chodzi za człowiekiem i oznajmia swoje potrzeby uroczym "mrrrmiau!".
Dlaczego jeszcze nie znalazla domu? Może jest "za stara"?... żaden kot nie jest za stary na miłość i troskę. A ona potrzebuje jej być może bardziej niż jakikolwiek młodziutki mruczek.

A co do wczoraj...cóż, wydarzyło się coś bardzo dla mnie trudnego. Nie będę więcej pisać, gdyż bardzo wiele spraw stoi jeszcze uparcie pod znakiem zapytania... wielkim, irytującym i rozstrajającym...


A oto zdjęcia Xeny - czy ktoś oprócz mnie zobaczy, jaka ona jest piękna?