wtorek, 11 sierpnia 2009

Panleukopenia

Przez półtora tygodnia było naprawdę gorąco... czy może raczej powiało chłodem, autentycznym chłodem śmierci stojącej tuż za plecami. To nie są patetyczne brednie, ale realne zagrożenie - Daina i Sahara zachorowały na panleukopenię.

Nie wiem właściwie jakim cudem udało mi się tak szybko zareagować. W poniedziałek, 27 lipca Daina wydała mi się osowiała. Nie wybiegła mi na spotkanie gdy wróciłam do domu, stwierdziłam więc, że jest coś nie tak. Miała wysoką gorączkę - prawie 41 stopni! Pojechałam więc do weterynarza, gdzie, jak się okazało, temperatura spadła dość drastycznie (o stopień). Razem z weterynarzem stwierdziliśmy, że objawy są bardzo podobne do tych, jakie niedawno przechodziła maleńka Senea - tymczaska Mimw (Daina miała wysoką gorączkę, była odwodniona, nie miała apetytu i nie mogła nic wypić, podobnie jak Senea). W jej przypadku jednak było to prawdopodobnie spowodowane kokcydiozą, nie tak niebezpieczną jak panleukopenia.

W tym samym dniu, w przypływie impulsu, dzwoniłam do kliniki, gdzie zwykle mają testy na parwowirozę psów - to bardzo podobne wirusy, dzięki czemu można w większości wypadków wykryć także kocią panleukopenię.

Bardzo nie lubię ferować wyroków, tym razem jednak się nie powstrzymam, bo sytuacja przeszła moje wyobrażenia o... chciwości. Wiem, że w tej klinice wizyty u weterynarzy są bardzo drogie, chciałam więc kupić tylko test, mając na uwadze finanse azylu (podejrzewam, że pracownicy kliniki równie dobrze zdają sobie sprawę z tego, ile pieniędzy ma schronisko). Niestety, odmówiono mi - z testu skorzystać można tylko podczas regularnej wizyty. W tym dniu nie zrobiłam więc go, licząc chyba na to, że przejdą mi przeczucia. Gdyby nie to, że COŚ zaprowadziło mnie we wtorek niemal za rękę do kliniki, być może w ogóle bym go nie zrobiła, być może po prostu kot umarłby mi na rękach z "niewyjaśnionych przyczyn" i w dodatku w męczarniach.

Weterynaria to jest zawód z powołania. Więc pouczam tych, którzy zapomnieli: zarabia się pieniądze nie tam, gdzie w grę wchodzi alternatywa: życie lub śmierć.

Od tego momentu wszystko potoczyło się błyskawicznie dzięki szybkiej reakcji Bartka, Mimw, Luelki, Myszki i Sławka.xww, Grrr..., Aaasii, Justyny, Emilki, Marysi i Beaty. Wszyscy spisali się w ramach swoich możliwości najlepiej na świecie. Dzięki temu 7 kociąt i Largo, dorosły kot, jednak nieszczepiony do tej pory, otrzymały surowicę z krwi ozdrowieńca w ciągu trzech godzin od wyniku testu, czyli bardzo szybko.
Szczególne podziękowania należą się Rolandowi. Roland to wielki, piękny kot Myszki.xww, który przechodził panleukopenię i dzięki niemu dostaliśmy krew dla maluchów. Ponadto ma on tak dobry charakter, że wręcz podawał kolejne łapki do pobierania krwi. Chyba rozumiał, jakie to ważne...

Kolejne trzy dni zmusiły mnie do ciągłego czuwania nad Dainą, która przechodziła na przemian kryzysy i poprawy. Najgorszy kryzys był w czwartkową noc - w którymś momencie intuicyjnie wiedziałam, że nikt nie może stwierdzić, czy przeżyje. Biedne, maleńkie ciałko, wychudzone do granic możliwości, było pokłute miejsce przy miejscu przez kolejne zastrzyki z antybiotyków, leków podnoszących odporność, przeciwwymiotnych, kroplówek, które podawałam co kilka godzin. Daina wytrzymała jednak i następna poprawa przyniosła... apetyt! Byłam zachwycona... Później było już tylko lepiej.
W następny poniedziałek zachorowała Sahara, jednak przechodziła chorobę bardzo lekko. Bałam się pogorszenia, na szczęście udało się utrzymać to świństwo w ryzach. Zenit w ogóle nie zachorował. Był raz szczepiony i dostał surowicę :)

W tej chwili cała trójka czuje się dobrze i jest gotowa do adopcji - jednak trzeba pamiętać, że kociaki mogą zamieszkać tylko z dwukrotnie zaszczepionymi kotami lub ozdrowieńcami po panleukopenii. Zenit będzie miał jutro "rozmowę"... więc bardzo proszę o kciuki :)

Tutaj dziękuję jeszcze Ryśce, która podarowała Dainie interferon (duuużo interferonu :D) - prawdnopodobnie złagodził przebieg choroby i dał niezłego kopa jej odporności :) dziękuję :)

A teraz jeszcze "ku przestrodze": panleukopenia NIE MA objawów swoistych, tylko typowe. To, że kociak nie wymiotuje i nie ma biegunki nie znaczy, że cierpi na inną chorobę. Tak właśnie było w przypadku Dainy i Sahary. Pierwszymi objawami była apatia i brak apetytu z wysoką gorączką. Wymioty pojawiły się w drugim dniu choroby i nie były szczególnie intensywne. Biegunki w ogóle nie było, a Dainę podejrzewałam wręcz o zatwardzenie. Także radzę nie dać się zwieść wyobrażeniom - swoim i weterynarzy - o tej chorobie i szybko zrobić test w razie nietypowych objawów u swojego nieszczepionego kocięcia.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

a najlepiej szczepic, szczepic i jeszcze raz szczepic. Szczepienia profilaktyczne to najczesciej jedyny sposob na tego wirusa - kot regularnie szczepiony praktycznie nie ma szans zachorowac.
I nie mu tu tlumaczenia - kot nie wychodzi, to sie nie zarazi. Parwowirusa mozna przyniesc zewszad i na wszystkim - chocby na bucie, plaszczu, rekawie.
Szczepcie, ludzie, swoje koty. Chroncie przed panleukopenia.


Roland ;)

manykiel pisze...

"panleukopenia NIE MA objawów swoistych, tylko typowe" - że jak to?
Zgłupiałem!
Kot Filemon.

Stachurka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Stachurka pisze...

Kocie Filemonie! sam wiesz jak to jest - moja Daina przecież prawie nie wymiotowała, nie miała też biegunki (tylko zatwardzenie...). A mówi się, że to właśnie swoiste objawy... które jak widać nie muszą wystąpić.
Ja też zgłupiałam tym razem szczerze mówiąc...
Teraz się już rozumiemy? ;)

Anonimowy pisze...

Witam, popełniłam ten wielki błąd i nie zaszczepiłam swojego kociaka. Zanioslam ją w wieku 11 miesiecy do lecznicy w celu wykonania zabiegu sterylizacji. Pechowo trafiłam jednak z wyborem lecznicy. Zaden z lekarzy pracujących w lecznicy na Raabego 13 w Warszawie nie zapytał czy kot był szczepiony. Przeprowadzili zabieg i mój kotek zaraził sie Panleukopenią. Po pierwszych objawach (wymioty i gorączka) zwróciłam sie z pomocą do tej lecznicy. Jednakże oni zaczeli leczyc kota podając mu różnego rodzaju lekarstwa nie robiąc żadnych testów. Kiedy poprosiłam ich o wykonanie badania krwi, pan doktor odwlekał to badanie. Postanowiłam pójść do kliniki gdzie posiadają sprzęt i testy, oraz robią badania krwi. Teraz mój kociak jest pod opieką lekarzy w klinice, a ja modle sie żeby go odratowali.