Ale na znanych mi podwórkach w Krakowie...
...trzy kotki w zaawansowanej ciąży...
...dwie, które jeszcze na to nie wyglądają, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że nie będą rodzić w tym roku...
...całe mnóstwo tych, które już urodziły...
...całe mnóstwo kocurów...
i masę zwykłego, bolesnego cierpienia.
Muszę w końcu wziąć klatkę-łapkę i pojechać na to podwórko. Tylko, że się boję...co tam zastanę. Naprawdę się boję.
Trudno zajmować się kastracją dzikich kotów, gdy właśnie zgarnęło się matkę z sześcioma oseskami z ulicy. Gdy pomyślę o tym, że w dowolnym miejscu w Krakowie dzieje się coś podobnego...tylko być może nikt nie przyjdzie i nie zabierze kotów do siebie...trudno się z tym pogodzić.
Tyle jest zwierzaków, które czekają na dom. Wszystkie na niego zasługują, nawet te najbrzydsze, najbardziej chore - a może te najbardziej. Czy koniecznie muszą rodzić się nowe?
To co powiem jest może truizmem, ale niestety truizmem aktualnym: w naszym katolickim kraju brakuje nie tylko chrześcijańskiego podejścia do życia i człowieka, ale i franciszkańskiej troski o zwierzęta, naszych Braci Mniejszych. To wielka hipokryzja, trudny do zmycia grzech.
Nie wszyscy musimy zajmować się zwierzętami i nie wszyscy musimy mieć je w domu. Ale przechodzić obojętnie wobec cierpienia, czy wręcz negować je - to jest okrutne.
Jeżeli wielu z nas podejmie choćby malutkie, pozornie nic nie znaczące działania - możemy wyraźnie poprawić sytuację żyjących w mieście bezpańskich zwierząt.
Na pocieszenie, po tym smutnym poście, kilka zdjęć mojej 13-letniej ślicznotki...może ktoś się zakocha?...czeka na dom od grudnia...
Xiężna Wszechmieszkania w swej łaskawości daje się głaskać:
No i co? Czyż, mrr, nie jestem piękna?...
2 komentarze:
Cool cat
Cool cat
Prześlij komentarz